Patrzysz na wypowiedzi wyszukane dla frazy: fotele wiszące
Temat: Goralenvolk
Gość portalu: . napisał(a):
> zdzislaw_marchwicki napisał:
>
> > Na ich szefie, Wacławie Krzeptowskim, od
> > 1942 roku ciążył zaoczny wyrok śmierci. Do uszu „cysorza” doci
> erały
> >
> > niedwuznaczne proroctwa: „- Wacuś – bedzies wisioł!”.
> >
> > Słowa wcielono w czyn. 21 stycznia 1945 roku Wacław Krzeptowski wpadł w rę
> ce
> > partyzantów AK. W Zakopanem odbył się sąd nad zdrajcą. Niedługo potem
> > góralski „cysorz” dyndał już na wysokim świerku...
> >
> >
> > Zamiast na drzewie lisci beda wisiec RASisci!!!!!!!!!!!!!!!!!!
> >
> >
> >
>
>
> hahaha
Jak na razie pan Gorzelik jest jednym z inicjatorow budowy bardzo waznych dla
Katowiczan pomnikow:
Spotkali się zwolennicy uhonorowania Richarda Holtzego
Bartosz T. Wieliński 17-07-2003, ostatnia aktualizacja 17-07-2003 23:43
Po wakacjach oficjalnie powstanie komitet budowy pomnika Holtzego. Na jego
czele stanie prezydent Katowic. W czwartek w rektoracie Śląskiej Akademii
Medycznej spotkała się grupa inicjatywna.
Spotkanie zorganizował rektor ŚAM prof. Tadeusz Wilczok. - Holtze jest nam
bliski, bo był lekarzem i społecznikiem. Jego biogram zamieściliśmy w "Słowniku
medycyny i farmacji na Górnym Śląsku" - mówił rektor. Prof. Wilczok
zadeklarował, że akademia pomoże komitetowi. - Utworzyliśmy nawet specjalne
konto, na które będą wpłacane pieniądze - dodaje. Rektor chciałby także, by
popiersie stanęło przy ul. Warszawskiej, na skwerze przed rektoratem akademii: -
Stąd blisko jest do rynku i kościoła ewangelickiego. Poza tym akademia to
symbol medycyny w Katowicach, której Holtze się poświęcił.
Niespodziewanie okazało się, że Piotr Uszok, prezydent Katowic, weźmie udział w
pracach komitetu budowy pomnika. Nie wyklucza nawet, że zostanie
przewodniczącym. - Prezydent jest świadom, że trzeba odkłamywać historię
miasta. Katowice nie istnieją tylko od 1945 roku - mówił Józef Kocurek,
wiceprezydent Katowic, który reprezentował Uszoka na konferencji.
- O uhonorowanie tych ludzi staramy się od 1990 roku. Wreszcie nasze pomysły
nabrały konkretnych kształtów - cieszy się ks. Tadeusz Szurman, katowicki
biskup ewangelicki.
Komitet ma oficjalnie powstać po wakacjach. Do jego prac zostaną też zaproszeni
m.in.: arcybiskup Damian Zimoń, Wojciech Kilar i Henryk Waniek. Komitet zajmie
się odbudową popiersia Holtzego i jego teścia Fryderyka Grundmanna. Natomiast
Jerzy Gorzelik z Ruchu Autonomii Śląskiej zaproponował, by uhonorować jeszcze
trzeciego założyciela Katowic - Franciszka Wincklera. - To dobry pomysł -
zgodzili się zebrani.
- Wpisuję się do komitetu obydwiema rękami, bo jestem też leworęczny - żartował
radny Andrzej Sośnierz. - Pamiętam, jak babcia opowiadała, że działała w
Związku Gimnastycznym i Spółce Brackiej. Te instytucje zakładał właśnie Holtze -
uzasadniał swoje poparcie radny Henryk Adler.
Problemu nie będzie natomiast ze znalezieniem rzeźbiarza. W spotkaniu wziął
udział też znany śląski artysta August Dyrda, autor m.in. pomnika von Redena,
który odbudowano w Chorzowie. - Zawsze chciałem dożyć czasów, kiedy będę mógł
zabrać się za rzeźby takich ludzi jak Holtze. Udało się - mówi Dyrda.
Cień znika
Gdy pół roku temu w "Gazecie" ukazał się pierwszy tekst o początkach Katowic,
byłem pełen najgorszych obaw. Holtzego i Grundmanna z miejsca okrzyknięto
hakatystami, a "Gazetę" oskarżono o manipulowanie historią. To fakt, że
katowicka historia jest bardzo skomplikowana, ale nic nie usprawiedliwiało jej
wymazywania. A taki właśnie proces miał w Katowicach miejsce od 1945 roku.
Dlatego dobrze się stało, że elity przemogły niechęć do Niemców i zgodziły się
odbudować popiersie ojca miasta. Stała się rzecz niemożliwa. W jednym komitecie
zasiądą Piotr Uszok i jego najzagorzalsi rywale o fotel prezydenta miasta:
Michał Smolorz i Andrzej Sośnierz. To dobrze, że w takich sprawach udało
znaleźć się wspólny język. Jeszcze lepiej, że komitet budowy pomników ojcom
Katowic nie będzie musiał działać wbrew obecnym władzom tego miasta. Z
pewnością uwłaczałoby to pamięci Grundmanna, Holtzego i Wincklera. Jedno jest
pewne: dzisiaj wiszący nad miastem cień fobii i uprzedzeń zaczął znikać. Zróbmy
wszystko, by usunąć go do końca.
www1.gazeta.pl/katowice/1,35063,1582543.html
Zdjecie ze spotkania:
www1.gazeta.pl/im/1582/z1582422G.jpg
Tak ze panowie forumowi kretyni, opanowani zaszczepionymi za komuny fobiami,
mozecie sobie tylko poobserwowac bieg wydarzen.
I poszczekac na forum Katowice.
Haha
Temat: wlasne ale ciasne
Gość portalu: max napisał(a):
> 17m2 kawalerka. Czy da sie takie malenstwo jakos sensownie urzadzic?
ciężka sprawa, nie wiem, czy można coś zaproponować bez zobaczenia planu
mieszkania (okna, komin, rury kanalizacyjne, etc.etc.), poza tym nie jestem
architektem, ale ponieważ sama miałam podobny problem (38 m2, ale dwie osoby +
dwa koty ; ) i przez ostatnie dwa lata przejrzałam BARDZO DUŻO różnych
czasopism/ poradników dot. małych metraży i poczytałam sporo w internecie, to
spróbuję pomóc (przepraszam za chaos ; ):
* kabina w łazience (ja mam taką "ściętą", chyba najmniejszą na rynku (nie jest
to pełna "ćwiartka"), promień 80 cm, KABI), sedes najlepiej podwieszany,
umywalka np. Koło (mają taką serię do bardzo małych łazienek), najmniejsze
pralki maja 34 x 60 cm,
* jeżeli będziesz raczej mało gotował(a) to do kuchni mozna kupić taką szafkę,
w której jest zlew, lodówka i kuchenka (wszystko w wersji mini, można to
zamykać - wygląda jak normalna szafka i nie "zagraca" pokoju /bo zakładam że
przy tym metrażu to minikuchnia musi być w pokoju?/),
* jeżeli pomieszczenie jest wystarczająco wysokie (ok. 3.40 m) to mozna zrobic
antresolę albo kupić np. w Ikei taką konstrukcję z łóżkiem na górze i biurkiem/
minisofą na dole, jeżeli nie jest wysoko to pozostają meble rozkładane, jeżeli
meble stojące to najlepiej na wysokich nóżkach lub na kółkach (optycznie nie
zabieraja tyle przestrzeni),
* kolory jasne, pastelowe; elementy poziome tam gdzie chcesz "rozszerzyć"
pomieszczenie, np. dywan z wzorem w paski trzeba połozyć tak, żeby paski biegły
prostopadle do krótszych ścian), pionowe tam gdzie wydłużyć,
* np. szafki wiszące, szafki z frontem szklanym, sprzęt rtv na wysięgniku,
* jeżeli jest wnęka to może dobrze byłoby ją zabudować całą (drzwi przesuwne z
lustrami) i schowac w niej wszystko co nie musi byc na wierzchu - unikniesz
nagromadzenia przedmiotów i jednocześnie dzieki lustrom zyskasz wrażenie duzo
większej przestrzeni,
* oświetlenie róznorodne, tzn. w wielu miejscach, dzięki temu "rozbija" się
nawet mikroskopijne mieszkanie na kąciki (przykład z mojego mieszkania: mam
jeden duzy pokój podzielony na trzy strefy: we wnęce stoi łóżko, nad nim po obu
stronach na wys. ok. 1.90 wiszą dwa kinkiety skierowane tak, żeby "odpychały"
przeciwległe ściany od siebie - w ten sposób ma się wrażenie, że wnęka (2.35 x
1.55) jest jak gdyby mini-mini-pokojem /dostęp jest od tego dłuższego boku/),
kącik wypoczynkowy z fotelami i stolikiem jest oświetlony kinkietem (1.30 od
podłogi) z dwoma halogenami, które mozna sobie ustawiać dokładnie na czytaną
książkę : ), przy "stanowisku pracy" też będzie mała lampka, poza tym są dwa
plafony dające bardzo rozproszone światło - włączamy to wszystko w zalezności
od potrzeb i muszę powiedzieć że bardzo ładnie i funkcjonalnie to wyszło)
* dobrze wyglądaja powierzchnie błyszczące (odbijają światło) - np. jeżeli
obrazy to w ramce z taflą szkła, jeżeli lustro w łazience to nie małe "tylko na
twarz" : ), tylko jak największe, najlepiej na dłuższej ścianie (oczywiście bez
przesady z tą wielkością), jeżeli zamiast w.w. kombajnu kuchennego osobne
sprzęty to kuchenka i zlew nie matowe tylko błyszczące, itd.
* kolory na ścianach: w b. b. małym pomieszczeniu (np. łazienka) można obniżyć
sufit (zeby unormować proporcje) i zamontowac halogeny albo np. pomalowac go na
inny kolor niż ściany nie do styku ściany-sufit tylko trochę niżej, żeby
się "kończył" np. 5 cm niżej niż w rzeczywistości, jeżeli masz mieszkanie typu
wagon tramwajowy czyli bardzo długie i wąskie to możesz pomalowac ścianę
połozona nagłębiej (najdalej) na odrobine ciemniejszy kolor, żeby ją trochę
optycznie przyblizyć,
to tyle takich pierwszych pomysłów, mam nadzieję, że coś ci się z tego
przyda : )
pozdr.
M.
Temat: "Co mozna wyniesc z pracy?"
"Co mozna wyniesc z pracy?"
Na koniec ciężkiego dnia pracy :) - garść różnych wspomnień :)
(nie moich jednakże :) )
=====================
Najlepsza najbardziej postpeerelowska i spocona,
socjalistyczna i zatęchła kradzież z biura, z którą miałem
okazję się zetknąć to pompowanie mydła w płynie z dozownika
wprost do słoiczka typu twist - sam widziałem.
Słyszałem o historii jak dwóch gostków próbowało wyjechać
maluchem z terenu zakładu "KOŁO" siedząc na muszlach klozetowych
przykrytych kocami:-)))
U nas ktoś wyniósł nowy pilot od telewizora, i przyniósł swój-
zepsuty.:-((((
Kiedyś pracowałam w szpitalu. Z jednego z gabinetów wyniesiono
fotel ginekologiczny. Nie było śladów włamania.
tak a propos zjedzonych bułeczek... u nas był kiedyś taki
oficjalny zwyczaj, że produkty niespożyte do godziny 15 stawały
się własnością ogółu :)) W sumie wszyscy to przyjęli i ci co
bardziej głodni na koniec dnia czyścili lodówkę :)
A juz totalnym szczytem tego co widzialem byl pewien osrodek
badawczy. Wyniesiono z niego komputer Odra :)
Jak sie okazalo z niego i z obudowy kilku napedow tasmowych
jeden z pracownikow zbudowal sobie dom na dzialce :)
Jedna z najwiekszych firm integratorow IT w Polsce:
Szczytem bylo jak kierownik dzialu serwisu wynosil notorycznie
gazete piatkowa z programem TV. Jako ze chetnych bylo wiecej to
sekretarka zrobila zadyme i w rezultacie facet zaczal KSEROWAC
dodatek TV do piatkowej wyborczej. Nie wiem ile gosc zarabial
dokladnie ale nie mniej niz 5tys zl (a bylo to z 8 lat temu).
Mój kumpel pracuje w teatrze jako technik. Zwierzył mi się raz,
że z magazynu znikneła dolna połowa (nogi i pupa)damskiego
manekina - ciekawe że góra została. Kumpel był niepocieszony
(zakochał się czy co?)
kiedys odbylo sie szkolenie z rozpoznawania prawdziwosci
dokumentow - dowodow, paszportow itp, byly takze banknoty -
szkolenie bylo poprowadzone dla wyzszej kadry kierowniczej w
pewnym bardzo duzym polskim banku. Po szkoleniu okazalo sie, ze
prowadzacemu zniklo kilka falszywych stu zlotowek
kiedys kolezanka pielegniarka wyniosla do domu dwoch ciezko
chorych pacjetow.
Jestem szefem malej grupy sprzatajacej masarnie. Jeden z moich
bylych pracownikow wynosil w kaloszach kielbase i parowki.
Pracowal w tych kaloszach 10 godzin, pozniej wkladal wedline do
srodka, wracal do domu i konsumowal!
Kolezanka mojej mamy pracowala za komuny w takim biurze, z
ktorego absolutnie nie bylo co wyniesc. Urywala sie wiec z pracy
kiedy tylko mogla twierdzac,ze skoro ona nie ma z czego okrasc
zakladu to okradnie go chociaz z czasu pracy.
a co powiecie na podmienianie dobrych baterii paluszków na
zdechlaki, np. w zegarach wiszących w biurze?
byłem świadkiem jak podczas remontu w Zakładach Spirytusowych
ekipa elektryków wynosiła spirytus w zużytych świetlówkach -
nalewka na luminoforze :)). W zakładach mięsnych ( koniec lat
80) przcownicy wyrzucali puszkowaną szynkę "mandolinkę" do
kanalizacji, aby ją wyłapać na kratach w pobliskiej oczyszczalni
ścieków
Wysokość płacy (wg Dilberta) jest zawsze taka sama - jeśli
obniżane są pensje (lub wstrzymywane), to wzrasta ilość
wynoszonego sprzętu biurowego, aż do wyrównania brakującej
części płacy. Jestem skłonna się z tym zgodzić.
Temat: Mam taki dylemat wewnetrzny
święte krowy i reszta
przeczytałam ten wątek, i mam mieszane uczucia. wydaje mi się, że duża część
postów powstała nie po to, żeby wyrazić opinię na temat ustępowania miejsca czy
nie, ale by pod płaszczykiem kwestii tramwajowo-metrowo-autobusowej dać upust
animozjom. literki po prostu ociekają nienawiścią i złośliwością, w czym celuje
zwłaszca Pajdeczka, pragnąca na siłę udowodnić swoją wyższość nad innymi.
jestem w takim wieku, że powinnam stawac nad głowami dzieciaków jadacych do
szkół, i wyrzucać ich z krzesełek, ale tego nie robię. w tramwaju numer jeden,
którym z reguły poruszam się po Krakowie, mam uczucia mieszane.
jadąc do pracy wsiadam prawie na początku lini, tak że z reguły znajduję
miejsce, potem robi się tłok. zdarzyło mi się ustąpić małemu chłopcu, którego
mama opowiedziała mi później, że jadą do szpitala na kontrolę po operacji.
kiedyś, rano, zasnęłam w tramwaju. koło poczty głównej obudził mnie wrzaskiem
starszy człowiek, "obserwuję gówniarę już od sześciu przystanków, udaje że śpi
i miejsca nie ustepuje, a ja jestem po zawale". i dziarsko wysiadł. na końcu
języka miałam uwagę, żeby się tak nie denerwował, bo dostanie kolejnego zawału.
jeśli chciał usiąść, to faktycznie mógł poprosić, albo grzecznie zwrócić uwagę,
nic by mu się nie stało, i żadnym argumentem jest, że ludzie starsi nie lubią o
nic prosić.
często w tramwajach czytam książki. kiedyś akcja pochłonęła mnie do tego
stopnia, że brzuch jakiejś emerytki uwierający mnie w głowę wzięłam za objaw
zwykłego tłoku. nie powiedziała nic, ale w momencie kiedy wysiadała dolecialo
mnie jadowite: też kiedyś będziesz stara, ty k r o w o. jasne, stać ją na
wyzwiska, ale dumy na zwrócenie uwagi nie wystarczyło? wiek jej nie tłumaczy z
ordynarności.
raz z siedzenia zrzucił mnie dziadek, w mało uprzejmej formie nakazał ustąpić.
jechał z żoną... i spokojnie załadował się na krzesełko, a żona stała obok. nie
wyglądał na bardziej chorego niż ona.
w autobusie 502 gość koło pięćdziesiątki świsnął mi przed nosem torbą, wrzucił
ją na fotel, i bez pardonu potracając pasazerów rozparł się przy oknie.
żadnego: przepraszam, chciałbym przejść.
którejś zimy wracałam ze studenckiej przychodni, mieszczącej się wtedy na
Garncarskiej. w oczach mi sie mieniło, skierowałam się w stronę miejsca
siedzacego, ale znowu podobna sytuacja, starszy mężczyzna siatkami zajął dwa
miejsca, i jeszcze się tak ustawił, zeby zostawić dla siebie to siedzące. tuż
przed moim przystankiem, kiedy ledwo wisiałam na poręczy, spojrzał na mnie i
zapytał, czy chcę usiąść, musiałam chyba już bardzo marnie wyglądac.
zdarzały się też inne sytuacje, stanęła koło m nie starsza pani, i z wyczajnie
zapytała, czy mogłabym jej ustąpić - oczywiście, że tak, jeszcze z nią miło
pogawędziłam, i usłyszałam szczęść Boże kiedy wysiadała.
zgoda, starszym powinno się ustępowac, ale nie należy z osoby po czterdziestce
robić świętej krowy z pretensjami. może ktoś uzna to za prowokację, ale ja też
płacę za bilet, i to wcale nie mało, i wobec tego mam prawo spokojnie zasiąść;
miejsc oznaczonych krzyżykiem unikam, bo niejedna osoba w wieku emerytalnym ma
w sobie więcej energii do walki o siedzenie niż niejeden młody.
a dzieci to też ludzie. i spokojnie mają prawo do siedzenia, zwłaszcza, jeśli
gdzieś muszą jechać półtorej godziny.
moi rodzice uczyli mnie, żeby miejsca ustępowac, jak widac dało to tylko
częściowe efekty, nie pozwalam sobie wejść na głowę, ale też nie rozpieram się
na siedzisku w chwili kiedy nie jestem zmęczona. nie wydaje mi się, żeby
sadzanie dziecka w metrze, tramwaju czy autobusie dało jakieś przerażające
efekty w postaci dorosłego człowieka chorego na znieczulicę
100%kobiety
Temat: Słów kilka o tym, kto & & #35 8222;troskliwie& & #35 8221; włada Olsztynem
Słów kilka o tym, kto & & #35 8222;troskliwie& & #35 8221; włada Olsztynem
Swojego czasu zapoczątkowałem wątek zatytułowany „Zakazana gęba prezydenta”.
Niestety z mizernym się spotkał odzewem, a szkoda, bo było to jeszcze przed
wyborami samorządowymi. Olsztynianie jednak uznali, że jak na ich gust
Małkowski nie jest wystarczająco nieestetyczny, żeby pozbawić go należnej mu
prezydenckiej posady.
Apropo „ospowatości” Pana prezydenta (o czym była mowa w jednym
z „bezrobotnych” wątków) to zupełnie by mi nie przeszkadzała gdyby był to
osobnik sympatyczny. Jest wielu brzydali na tym świecie, ale Ci z wielkimi
jak troskliwe misie sercami, potrafią często roztoczyć wokół siebie tak
przyjazna aurę, że zupełnie przestajemy na to zwracać uwagę.
W przypadku osób publicznych, tu: Małkowskiego sytuacja jest o tyle
specyficzna, że cokolwiek by nie robiły to działaniem swoim w pewien sposób
kształtują wizerunek terenów i elektoratu, z których i dzięki którym są tam
gdzie są. Pal licho kiedy nasz Pan M. wyjedzie na wczasy na Majorkę i nikt
nie wie kto on zacz, ale kiedy jego poszarpana buziuchna pojawia się
w „Panoramie” i kiedy słychać jego przytłumiony wyprany z jakichkolwiek
przyjaznych emocji głos, wtedy obraz całości jest zatrważający, bo w Panu
Małkowskim bardzo ciężko doszukać się czegokolwiek co by rekompensowało jego
antypatyczną powierzchowność. Nie potrafi nawet sensownie się wysłowić,
zainteresować tym co ma do powiedzenia. Słowem z przedmiotu „Public
Relations” dla Pana M. i jego świty jedynka z minusem. Tak przy okazji: Kto
jest rzecznikiem prasowym ratusza? Jakoś nie przypominam sobie...
Przeraża, że w wyborach bezpośrednich w Olsztynie wygrała osoba, która w
żadnym innym normalnym kraju nie miałaby szans na zaistnienie na scenie
politycznej. Osoba bez charyzmy, wizji i dobrego kontaktu z ludźmi. Czy ten
Małkowski ma w ogóle jakąś zaletę poza tym, że gdybym był jego kumplem to
miałby w ratuszu zapewnioną fajną posadkę?
Nieciekawa powierzchowność to jeszcze nie tragedia, ale w zestawieniu z
paskudnym i antypatycznym charakterem, to wtedy już jest bardzo źle... Mogę
się założyć, że co najmniej trzy czwarte wyborców Małkowskiego to ludzie,
którzy zagłosowali na niego tylko dlatego, że firmowało go SLD albo dlatego ,
że: „gdzieś słyszeliśmy to nazwisko”.
Ludzie z zdeformowanymi przez lata PRL-u poglądami nie potrafiący myśleć
samodzielnie i przewidywać.
Ileż ja razy słyszałem od starych babek takie rozbrajające wyznania: „Tak
zagłosowałam na Małkowskiego, bo on już się swoje nachapał, a jak wpuścimy
kogo nowego to będzie tylko kradł od nowa”.
Głupie niebogi jakby zapomniały o starym i wiecznie aktualnym
porzekadle: „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”. I o ile Małkowski miałby apetyt
na sprowadzanie inwestorów, czy kreślenie śmiałych wizji rozwoju Olsztyna,
wraz z działaniami by je realizować, to pierwszy pognałbym zaśpiewać w chórze
anielskim peany na cześć wspaniałego gospodarza naszego miasta.
Tymczasem człowiek ten tkwi w prezydenckim fotelu jak nie przymierzając
kwiatek przy kożuchu. Musi się męczyć straszliwie, bo co on musi czuć kiedy
spogląda wieczorami lustro i myśli sobie: ” Co dzisiaj zrobiłem dobrego dla
mojego kochanego Olsztyna i jego, bliskim memu sercu, mieszkańców”?
Nachodzi mnie jednak paskudne podejrzenie, że żadne takie refleksje pana
Małkowskiego nie dopadają ani w czasie kolacji ani o żadnej innej porze dnia.
Nie wnikając już w to czy pan prezydent (jakoś wydaje mi się niestosowne
pisanie słowa „prezydent” w odniesieniu do pana „M” wielką literą) cierpi, że
mu tak kompletnie nic nie wychodzi, czy też absolutnie mu to wisi, pora
skrócić jego samorządową karierę przynajmniej tu, w Olsztynie.
Tylko czy znajdzie się na tyle zdeterminowana i aktywna grupa inicjatywna,
która zdobędzie się na odwagę by zacząć zbierać podpisy pod wnioskiem o
odwołanie Pana M. najlepiej za jednym zamachem z całą Radą Miasta?
Czy moje niezadowolenie jest niezadowoleniem innych mieszkańców miasta
Olsztyn?
Nie zdziwiłbym się gdyby okazało się, że tylko mnie i grupce innych
frustratów nieudolność obecnych władz doskwiera na tyle mocno, że gotowi
bylibyśmy zrobić coś więcej niż tylko wiecznie narzekać, tak by któregoś
pięknego dnia Olsztyn stał się wreszcie miastem, z którego wszyscy moglibyśmy
być dumni.
Pozostali pogrążeni w beznadziei i błogim marazmie, stwierdzą pewnie tylko
ziewając szeroko i spoglądając krzywo na tych, którzy mają wolę działania:
„W końcu Olsztyn jest piękny i po cholerę go zeszpecać politycznymi
awanturami?”
Jak wam się wydaje Szanowni Forumowicze....? Do której grupy ludzi
zaliczylibyście siebie?
Temat: Dziwne przypadki KACZANKI z PIS
Dziwne przypadki KACZANKI z PIS
Art. z Zycia Warszawy:
Nie straci stanowiska
Choroba ławnika uratowała prezydenturę Lecha Kaczyńskiego
Proces karny przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu zaczął się od nowa! Prezydent
Warszawy może spać spokojnie. Szanse na prawomocny wyrok przed upływem
kadencji są marne.
Lech Kaczyński raczej nie straci fotela prezydenta stolicy. Taka groźba wisi
nad nim od chwili, kiedy Mieczysław Wachowski, którego nazwał wielokrotnym
przestępcą, wytoczył mu proces karny o pomówienie. Gdyby sąd skazał
prezydenta prawomocnym wyrokiem, Kaczyński musiałby ustąpić z zajmowanego
stanowiska. Tak się pewnie jednak nie stanie, bo proces, którego zakończenia
spodziewano się na dniach, wczoraj zaczął się od nowa. Szanse, że wyrok
zapadnie przed upływem kadencji, są marne. A jeżeli Kaczyński stanie do
jesiennych wyborów i zostanie wybrany na prezydenta RP, na zakończenie sprawy
Wachowski poczeka aż do 2010 roku.
Zmiana ławnika
Nieoczekiwany zwrot w procesie Lecha Kaczyńskiego jest spowodowany chorobą
jednego z ławników. To dlatego trzeba było zmienić skład sędziowski i zgodnie
z procedurą sprawę prowadzić od nowa. - To nie ma związku z żadną polityką -
usłyszeliśmy w sądzie. Jak się dowiedzieliśmy, choroba ławnika jest bardzo
poważna. Sprawa Kaczyńskiego nie będzie jedyną, którą trzeba będzie prowadzić
od nowa. - Tak się zdarza - stwierdził były minister w Kancelarii Prezydenta
Lecha Wałęsy Mieczysław Wachowski. Był wyraźnie zawiedziony obrotem sprawy. W
nocy wrócił do Warszawy z Włoch, gdzie był na nartach. Wczoraj liczył na
zakończenie sądowych potyczek z Kaczyńskim. - Nie sądzę, by to się szybko
stało - powiedział po wyjściu z sali rozpraw.
Problemy z terminami
- Jestem przekonany, że sędzia zrobi wszystko, by sprawa toczyła się
sprawnie - zapewnia rzecznik sądu Wojciech Małek. - Trzeba jednak pamiętać,
że ma na głowie setki innych spraw, którymi musi się zająć. Myślę, że przy
dobrej woli obu stron postępowania sprawę uda się przyspieszyć.
Wczoraj okazało się jednak, że nie jest to takie proste. Najpierw adwokaci
oskarżonego walczyli o odłożenie rozpoczęcia nowego procesu na inny termin.
Sędzia Beata Adamczyk-Łabuda nie zgodziła się jednak na to. Sprawę prowadziła
ponad godzinę dłużej niż wcześniej planowano. Po południu wyszedł na jaw nowy
problem - ustalenie terminu kolejnej rozprawy. Cztery propozycje sędzi
spotkały się ze sprzeciwem jednego z ławników, pełnomocnika Wachowskiego,
Kaczyńskiego i jego adwokata. Wszyscy mieli już plany. Ostatecznie sprawa
odbędzie się 14 marca.
Uchroni go immunitet
- Dla mnie liczy się wyrok - Lech Kaczyński nie krył zadowolenia.
Zapowiedział, że będzie domagał się przesłuchania świadków, którzy
potwierdzą, że miał rację, nazywając Mieczysława Wachowskiego "wielokrotnym
przestępcą".
Może się jednak okazać, że wyrok w swojej sprawie usłyszy dopiero za kilka
lat. Jeśli weźmie udział w planowanych na jesieni wyborach na prezydenta
kraju i wygra, proces zostanie przerwany. Prezydenta RP chroni immunitet. Na
zakończenie sprawy trzeba będzie wtedy poczekać pięć lat.
Temat: Tłok, bałagan, skandal w pociągach podmiejskich
mialem dzis przyjemnosc korzystac z tego syfu
Musialem przemiescic sie do Plochocina i z powrotem. Na Srodmiesciu kupilem
bilet, po czym wsiadlem do pociagu na Zachodni. Jak tam wysiadlem zobaczylem
wczesny Bangladesz - syf, grzyb, artystyczny nielad, cudo architektury..... Ani
wyswietlacza, ani informacji. Poszedlem za strzalka kierujaca na dworzec PKS, bo
zadnego drogowskazu kierujacego do hali glownej nie ujrzalem. Wrocielm sie, bo
tunel wygladal jak brama piekiel. Zaczalem czytac napisy, szukawszy jakiejs
informacji do co pociagu, ktorym mialem jechac. Okazalo, ze ktos wie cos na ten
temat, bo sam mial nim podrozowac. I udalo sie. Dojechalem.
Wracajac, niefartownie spoznilem sie na pociag w Plochocinie. Mial byc o 13:36.
Zorientowalem sie, ze nie zdaze (a byl 13:26), wiec zamierzalem odczekac godzine
do nastepnego. Okazalo, ze 13:32 przejechal ekspres z Berlina. Kolega
stwierdzil, ze nastepny pociag bedzie za 10 minut, bo zna juz zasady ruchu na
tym szlaku. Okazalo, ze faktycznie o 13:42 przejechal.... ale pociag towarowy, a
zanim 10 minut pozniej pociag pospieszny. Dopiero 14:02 nadjechal wlasciwy
pociag KM.....
Nie wspominajac syfu na dworcu. Nie przecze, odremontowany, ale..... pordzewiale
"kosze", dziura w ziemi, na ktorej kostka Bauma ladnie odwzorowala krzywizne,
rdza na latarniach (zelbetowych), brak szyb w wiateach przystankowych, zadnych
informacji o odjazdach oprocz naklejonych na deske literek..... Pociag byl, ale
juz spozniony o 5 minut. Na zachodnim siedzielismy dalej (kilka osob), po czym
wpadl marszobiegiem kieroznik pociagu do naszego przedzialu, pytajac, czy
zamierzamy jechac na bocznice. Zadnej informacji glosowej (glosniki sa tak
slyszalone, ze trzba pod nimi stac, zeby zrozumiec, co aktualnie sie oglasza),
zadneych tablic (wyswietlaczy), zadnych kartek, strzalek, zadnego goscia z
informacja.Z peronu czwartego odjezdzal pociag do Tluszcza, a informacje o nim
przekazywana byla dorga pantoflowa i oczywiscie za pomoca niezrozumialych
komunikatow z centrali. No i ruszyli.
Nie wspomne, ze ten problem dotyczy takze sacji Golabki, gdzie pomimo remontu
przystanku, wiaty nie maja szyb, latarnie wygladaja, jakby spedzily wiekszosc
zycia w kopalni, a informacje o odjazdach sa, ale jakis autochton, badz wiatr
zerwal komnikaty o zmianach w rozkladzie (dwa tygodnie temu jeszcze wisiala tam
kartka z literami).
W Monachium w sytuacji, gdy stacja byla zamykana, badz pociagi zmienialy godziny
jazdy, badz tez trase, na przystanku pojawiali sie ludzie w czerwonych
kamizelkach i podchodzili do pasazerow informujac ich o zmianach. I
porozumiewali sie po angielsku. A wyswiwetlacze podawaly dwujezyczne informacje
o czasie przyjazdu pociagu i zakloceniach (zmiana peronu.....). Ale zaraz ktos
mi powie, ze to nie niemcy, odpowiem mu, ze mnie to malo interesuje. Mamy
specjalistow, wiec acznijmy z nich korzystac i wypie.rdo.lmy nieudacznikow z PKP
na zbity pysk. Moze prywatyzacja zrobi z nich porzadne i godne zaufania
przedsiebiorstwo, bo nawet krowy do rzezni potrafia przewiezc w lepszych
warunkach niz ludzi. To a'propos "remontow" skladow (wymiany foteli i niektorych
listewek pod sufitem i jeszcze umycia okien....).
Temat: Francja w opisach z podróży Fredzia
foolproof 11.07.2004 11:27 + odpowiedz
31.05.1998 niedziela
W nocy leje, rano pogodnie. O 9.00 wyjazd do Strasbourga. Całe miasto
zatkane parkującymi samochodami, głównie niemieckimi, zresztą wszędzie
można płacić markami, można by spekulować czy nie opłaca się to bardziej niż
frankami.
Wreszcie znajdujemy parking podziemny, a więc płatny (w niedzielę!), też
zapchany, znajdujemy pojedyncze wolne miejsca dopiero na trzecim
poziomie. Parking pod placem Gutenberga, tuż obok katedry, która
jest ogromna, bogato zdobiona, szczególnie wieża. Dwa razy wycofujemy się z
wnętrza, bo trwa nabożeństwo, za 20 FrF od głowy idziemy krętymi schodami
(350) na taras, po schodach w tłumie, wpuszczanym wahadłowo
grupami, wspinają się lub są niesione także psy. Przy wyjściu
spory pokój zajmuje mechanizm zegara. Widok z tarasu na cały
Strasbourg, ale nie porywający, tym bardziej, że nie można podejść do
skraju Tarsu, bo ogrodzony siatką.
Wreszcie dostajemy się do katedry- wnętrze ogromne, z płytkimi
transeptami, wspaniałe witraże (w apsydzie współczesny), apsyda okresowo
oświetlona ( po wrzuceniu monety?) nasuwa skojarzenia bizantyjskie: złoto,
freski. Koronkowa, kamienna, niesłychanie misterna kazalnica. po
prostu przestrzenna dłubanina, przypominająca chińskie kule rzeźbione z kości
słoniowej (ale tu jest duża i z kamienia)!, wspaniałe, wiszące nad nawą
organy. W bocznej nawie kolumna z XII w., ozdobiona rzeźbami aniołów i
bardzo rozbudowany, na całą ścianę, wielotarczowy zegar astrologiczny z
ruchomymi figurkami.
Chodzimy potem po mieście (jak zwykle bardzo bogate, piękne wystawy-szkło,
wyroby jubilerskie, ludowe itp.). Kawę (au lait ) pijemy w ulicznym ogródku,
obsługująca nas panienka uporczywie mówi po niemiecku, nic dziwnego, odnosimy
wrażenie, że wszyscy inni goście to Niemcy. Potem jeszcze spacer
brzegami Ill, oglądamy liczne, wypełnione do ostatniego miejsca statki
spacerowe. W jednej z wąskich bocznych uliczek spotykamy klasycznego
kloszarda, otoczonego ruchomościami, zgromadzonymi w plastykowych torbach,
wygodnie rozsiadłego w postrzępionym fotelu. W drodze do zamku Haut-
Koenigsbourg zjadamy lunch w airé-de-repas, potem mamy kłopot ze
znalezieniem drogi, potem miejsca do parkowania, na poboczach drogi
stoją tysiące samochodów, w stronę zamku ciągną tłumy turystów, ogromne
kolejki do trzech kas. Okazuje się, że można płacić Visą. Zamek,
zrekonstruowany przez Niemców w darze dla Kaisera w 1900 r., wygląda na
autentycznie średniowieczny, nawet wykuto cechowe znaki rzemieślników na
kamieniach, a może to zresztą oryginalne kamienie. Wewnątrz zamku też
tłumy nieprawdopodobne. Wnętrze starannie utrzymane, wyposażenie skromne,
ale chyba oryginalne średniowieczne, szczególnie piękne ażurowe piece. W
zamku kręcono "Towarzyszy broni", odpowiednie napisy i zdjęcia pokazują
gdzie. Gdy wychodzimy po 17.00, chmurzy się gwałtownie, błyska i po chwili
zaczyna lać, jedziemy znów przez znaną już przełęcz, W oba spędzone tu
wieczory hotel complet, parking pełny do ostatniego miejsca. 425 km
01.06 poniedziałek.
O 9.00 wyjazd do Nancy, droga typu autostradowego, więc szybka i
nudna, chociaż falista, czasem znaczne wzniesienia. W Nancy znajdujemy
bezpłatny parking zupełnie nie daleko od centrum. Place Stanislas
bogaty i nieco za pompatyczny, złote bramy i ornamenty, fontanny, na środku
pomnik króla Stanisława Leszczyńskiego. Kościół obok piękny, ale zamknięty.
Spacerujemy po mieście, oglądamy z zewnątrz piękny gotycki kościół św. Epvr‚
(wewnątrz nabożeństwo). Dalej, drogą jw., do Toul ; miasto jak inne (czyli
milusie), przedziwny gotycki kościół (zamknięty), obudowany szczelnie domami i
sklepami, które co najmniej w 1/3 go zasłaniają, wokół domy typu
średniowiecznego, czyli wąziutkie na 1-2 okna, ale chyba nowe lub
unowocześnione. Wspaniale strzelista katedra, zamknięta z powodu remontu."
Potem był opisany juz poprzednio Paryż, po nim...
Temat: Koci wał i inne zwierzęta :)
Typowy rozkład dnia kota, który stara się sprostać wymaganiom współczesności:
4.30 Właściciel przekręca się na drugi bok, budząc kota.
5.05 Właściciel naciąga sobie kołdrę na głowę - a przecież kot leży obok niego
na poduszce. Rozbudzony przez tyle zamieszania tak wcześnie rano, kot szuka
schronienia głęboko pod kołdrą.
6.00 Właściciel znów się przekręce i rozpłaszcza kot pod brzuchem. Kot wydaje
przeraźliwy wrzask i drapie właściciela.
6.01 Kot wciąga pazury.
6.02 Właściciel spycha kota z łóżka. Kot odbija się jak piłka i ląduje na
twarzy właściciela.
6.30-6.45 Właściciel wyciera krew z twarzy i usiłuje zasnąć.
7.00 Kot przenosi się na drugi koniec łóżka, zabierając ze sobą większą cześć
kołdry.
7.30 Włącza się budzik. Kot zrzuca go z nocnego stolika, żeby uciszyć hałas.
Budzik wciąż dzwoni. Kot atakuje. Budzik przestaje dzwonić. Na zawsze.
7.31 Właściciel wlecze się do łazienki. Kot wskakuje na umywalkę, by przyjrzeć
się goleniu, a potem na wannę, by popatrzeć, jak właściciel bierze prysznic.
Kiedy właściciel zaczyna śpiewać, zdegustowany kot odchodzi. Wraca do łóżka, by
kontynuować przerwany sen.
7.40 Właściciel zakłada buty i niechcący siada na kocie.
7.41 Kot zasypia znowu, tym razem na podłodze. Właściciel potyka się o niego i
pada na twarz.
8.15 Właściciel wychodzi do pracy.
9.30 Kot budzi się i idzie do kuchni na śniadanie.
9.35 Omijając swoją miskę, wksakuje na półkę i sięga po słoik z herbatnikami.
Zjada jedno ciasteczko, wraca do salonu i ponownie układa się do snu.
12.30 Kot częstuje się kolejnym herbatnikiem.
13.30 Kot włazi na parapet, żeby rzucić okiem na ptaki. Zadowolony wraca na
kanapę.
13.45-14.30 Kot ostrzy sobie pazury, rozrywając to, co jeszcze zostało z
tapicerki. Potem wyszarpuje dziurę w dywanie.
14.34 Kot wraca do kuchni po kolejny herbatnik.
14.45 Kot dla gimnastyki wdrapuje się na firanki. Wyczerpany idzie spać.
18.15 Wraca właściciel.
18.20 Właściciel przygotowuje wołowinę z sosem dla kota, który jej nawet nie
tknie.
18.40 Właściciel siada w fotelu, chcąc przeczytać gazetę. Kot sadowi się na
samym jej środku.
18.41 Właściciel spycha kota.
18.42 Kot znowu wskakuje.
18.43 Właściciel spycha kota.
18.44 Kot znowu wskakuje.
18.45 Właściciel zrzuca kota i przenosi się na kanapę z nadzieją, że uda mu się
poczytać.
18.46 Kot podąża za nim i wskakuje mu na kolana.
18.47 Właściciel spycha kota.
18.48 Kot wskakuje jeszcze raz, rodzierając gazetę na pół.
18.49 Właściciel rzuca kotem. Kot ląduje na podłodze i uśmiecha się.
18.50 Kot wraca na kolana właściciela.
18.51 Właściciel idzie do kuchni zrobić sobie kanapkę.
18.52 Kot wisi uczepiony jego spodni.
19.15 Właścicielowi udaje się oderwać kota od spodni. Siada, by obejrzeć mecz w
telewizji. Kot wskakuje mu na ramię, wpatrując się znacząco w kanapkę.
19.16 Właściciel pyta: "chcesz pół mojej kanapki?"
19.17 Kot kiwa głową.
19.30 Kot ogląda jakiś czas telewizję, a potem wychodzi do sypialni.
22.30 Właściciel przyłącza się do kota.
22.45 Kot budzi się i przesuwa na swoje stałe miejsce.
23.30 Właściciel i kot zasypiają, chociaż niekoniecznie w tej kolenjości.
Temat: Powiesc dla wszystkich
Nie podejrzewal nic,sadzil moze pokazemy jakis interesujacy eksponat.Twarz mial
bystra i dawne zmeczenie prysnelo .Wchodzimy do silosa,wszyscy siedzieli na
swoich miejscach i czekali na nas.Swiatlo bylo przyciemnione disku nie bylo
mozna odroznic od panujacej ciemnosci.jak zwykle Zielony siedzial przy sterach
i sie wiercil.Widac korcila nim chec tych pare machow znowu sobie strzelic w
przestworzach.Otworzylem drzwi i szedlem przodem tlumaczac ze jest ciemno,on
patrzyl pod nogi szedl prosto po schodkach do srodka.Tutaj bylo rowniez
ciemno.Pokazalem Kurtowi fotel i prosilem aby sie rozgoscil.Na stoliku oboik
czekala na niego porcja koniaku.Mialem nadzieje ze Zielony nie rozleje koniaku
po podlodze talbonitowej. Rozgoscil sie i powiedzial co za przyjemne i
przestronne auto.Nasz silnik antygrawoitacyjny juz szumial diski miarowo sie
obracaly kiedy nminely cyfre 300kkobrotow Zielony juz zaczol sie beszelestnie
wznosic.Kurt nie wiedzial czy lecimy czy jedziemy stwierdzil ze strasznie
ciemno i chetnie do granicy sie przespi.Oczywiscie okrylem mu nogi kocem.Spal
jak zabity.Rozgladam sie po kabinie a tu Dreaded zanim Dark,pozniej widze Darkl,
Mile,Niknejm oj stara brygada w komplecie.W wiekszosci wszyscy spali.Dreaded
powiedzial ze mamy koparke i caly sprzet potrzebny do przekopywania sie przez
beton.Byla godzina 23 tam bedziemy za kilkanascie minut.Gdzie ladowac.W ciagu
dnia disk tam nie moze stac.Dreaded doradza,po wyjsciu odrazu niech Zielony
startuje na duza wysokosc i tam poprostu czeka na nas.
Z daleka widac swiatla Sazlburga,widac juz gory i poprawej stronie
lotnisko.Mijamy na dosc niskim pulapie,ziemia spi,ruchu na autobahn prawie
zadnego,nad droga posuwamy sie w kierunku Berchtesgaden w miejscowosci Oberau
skrecamy na prawo i wolniutko lecimy nad szosa do Obersalzbergu.Mamy pierwsze
chalupy i krawedz zbocza tutaj jest wyjscie tunelu.Zielony siada na jakims
placyku przy zabudowaniu my wyskakujemny,Kurt sie pyta granica? odpowiadam
zaraz zobaczy.Odchodzimy szybko od disku i udajemy sie prosta droga do tunelu
jest zamkniety.Zielony juz sie wzniosl i zniknal w ciemnosciach.Stajemy przed
tymi polokraglymi wrotami.Kurt poznajesz? On patrzy oczy przeciera i mowi ze za
duzo koniaku wypil i sie cni mu w oczach.Pytam jak to otworzyc,On spokojnie
odpowiada ze klucze wisza na gwozdziu w jego chalupie.Psow ujadajacyjh nie
slychac,bardzo niewiele takowych ludzie tu maja,to nasze szczescie.Kurt chodzmy
po klucze,odpowiedzial dobrze.Po dwudziestu paru metrach staje przed slicznym
domkiem goralskim ale ichnim.Idziemy do jakiegos pomieszczenia z tylu i na peku
zciaga z sciany klucze.Wracamy i stoimy przed wieklim zamkiem.Po przekreceniu
dwukrotnym zamek zgrzytnal i puscil.Powoli otworzylismy jedno nave i wszyscy
weszli,nastepnie zamknelismy od srodka tak zeby niebylo widac ze ktos wchodzil.
Idziemy wolno lekko pod gorke bardzo wilgotnym tunelem.Wszýscy swieca
lampami,jest widno.Pytam sie Kurta gdzie jest ta czesc o ktorej
rozmawialismy,odpowiedzial ze jeszce kawalek okolo 30m.Stajemy przed sciana
jedna lita z betonu.On pokazuje i mowi tutaj.Jak to otworzyc ,zadalem pytanie,
Kurt spokojnie odpowiedzial jest w podlodze studzienka faktycznie
znalelezlkismy,prosze otworzyc dekiel przykrywajacy i przesunac dziwgnie w
prawo do konca.Chlopcy odrazu to wykonali,ale wystapil problem dzwignia niechce
sie ruszyc.Niknejm mial lom wykonany z talbonitu w trzech sie zaparllismy i
dawaj naciskac na te dzwignie zgrzytnelo i sie przesunela.Na scianie tunelu
zauwazylismy pekniecie ktore zaczelo sie rozszerzac i powoli okolo dwoch metrow
szerokosci przejscie zaczelo sie otwierac,Sciana tak jakby sie zapadala powoli
naszym oczom ukazal sie nowy tunel.
C.d.n
Michal
Temat: Jedenaste piętro
Jedenaste piętro
Mieszkam na jedenastym piętrze bloku z wielkiej płyty. Na mój balkon, gdzie
hoduję pelargonie, przylatują anioły. Denerwują mnie – strącają skrzydłami
doniczki. Czasem zrywają kwiaty, bo pociąga je piękno. Kiedyś rozrzuciłem
tłuczone szkło po posadzce, żeby dały spokój, żeby nie zakłócały mi
egzystencji swoimi rozmowami w anielskim języku bez słów, który przypomina
trochę śpiew, jakąś poszarpaną melodię, a trochę gruchanie gołębi i nie
zostawiały wszędzie swoich białych piór, dużych i małych.
A gdy przyleciały i usiadły, pokaleczyły swoje bose anielskie stopy. Wszędzie
były ich świetliste łzy i świetlista krew, która nigdy do końca nie dała się
zetrzeć; więc nie robiłem tego więcej, a one dalej przylatywały nic nie
rozumiejąc – nie wiedziały, nie potrafiły chyba ogarnąć tego, że człowiek
może zrobić im krzywdę, uwięzić, okaleczyć, zabić. Nie myślą – o ile w ogóle
myślą – w takich kategoriach.
To nieprawda, że są nieśmiertelne. Kiedyś spadł tu jeden z nich, bezwładnie,
jak tobołek. Skrzydła miał połamane, głowę roztrzaskał o posadzkę. Być może
wyrzucili go z nieba.
Wtedy się przekonałem, że tak naprawdę, anioły wcale nie są piękne. One tylko
sprawiają wrażenie, są iluzją piękna. Ten, nieżywy, miał twarz szarą i trochę
ptasią, palce jak szpony i chude, krzywe nogi.
Wciągnąłem go do mieszkania, bo nie chciałem, żeby ktokolwiek zobaczył, i
wsadziłem do szafy. Musiałem, w moim mieszkaniu nie ma zbyt wiele miejsca.
Intensywnie myślałem, co powinienem zrobić dalej. Nie mogłem pozostawić go w
szafie. Nie wiem dlaczego, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Nigdy nie
zastanawiałem się też nad tym, co w końcu uczyniłem.
Kiedy go wyjąłem, jakiś tydzień później, był już zeschnięty, skurczony. Nie
przeszkadzało mi to. Pocerowałem mu szatę, usztywniłem skrzydła, dokleiłem
pióra tam, gdzie wypadły, a potem przymocowałem go do ściany nad wersalką.
Wisiał tam całkiem spokojnie, tylko czasem odnosiłem wrażenie, jakby łypał na
mnie swymi jednolicie bursztynowymi oczami. Anioły zaś nadal przylatywały na
mój balkon, jakby martwe ciało żadnego z nich nigdy tu nie trafiło. Czasem
bawiły się tam anielskie dzieci. Grały w piłkę, która wyglądała, jakby ktoś
zwinął światło w kulę.
Kiedyś, było lato i drzwi balkonowe szeroko otwarte, wpadła im do salonu i
wtoczyła się za szafkę. Wtedy przyszły i gruchały coś do mnie po swojemu, aż
w końcu zrozumiałem i oddałem im piłkę. Zaproponowałem sok, ale nie chciały
pić. Może nie wiedziały co to jest. Nagle zobaczyły go, mojego martwego
anioła stróża, jak lubiłem i nadal lubię go nazywać, i spojrzały po sobie
dziwnie. Przestraszyły się, może zdumiały. Ale nic więcej się nie stało.
Potem przyszła jesień i zima i nie zjawiały się już tak często. W niebie było
im cieplej. Nie miały zimowych szat.
Po kolędzie chodził ksiądz, wiec zajrzał i do mnie, jak co roku, choć nigdy
go nie zapraszam. Posądziłem go w fotelu, naprzeciw mojego anioła. Byłem
ciekaw, co powie. Ale mówił to samo co zwykle.
- Widzi ksiądz, na tamtej ścianie? – zapytałem bezczelnie.
- Tę rysę? – odpowiedział pytaniem. Podobno tak zawsze odpowiadają Żydzi. Są
mi doskonale obojętni, ale nie jestem pewien, czy powinni być księżmi, czy to
ich, na przykład, nie wyklucza ze społeczności.
- Nie, postać. – wyjaśniłem ja
- Przecież tam nic nie ma. – odparł i popatrzył na mnie jak na wariata.
Kontemplowałem kształt jego nosa. Zza firanki przyglądał się nam anioł.
Temat: Coral Beach Resort - Hurgada (****)
info marzec 2006
Miałam przyjemność być gościem tego hotelu z mężem od 6 do 12 marca 2006.
Byliśmy jedynymi Polakami, głownie Rosjanie, Ukraińcy itd., także Niemcy, trochę
Włochów, poznaliśmy też Anglików, jednych Francuzów.
Hotel raczej dla starszych i emerytów, mało w nim młodzieży i dzieci.
Jest to ostatni hotel w Hurghadzie, do centrum jeżdżą busy- zwykle z przesiadką,
taxi, jest też buz hotelowy o stałych porach-11LE za osobe-info w recepcji.
Hotel należy do sieci Rotana.
Hotel jest bardzo ładni utrzymany, rozległy, walizki zawiózł nam boy meleksem.
Mieliśmy pokój najdalej od hallu, ale za to z widokiem na morze i łóżkiem
małżeńskim. W pokoju był mini salonik-kanapa, fotel, stolik i nowym TV-była
polska telewizja, dużo kanałów, wyjście na taras(krzesła, stolik i wyjście na
zewnątrz). Dalej przechodziło się do aneksu kuchennego-zlew i lodówka(stara, ale
chłodziła)
Łazienka czysta, ręczniki tez, prane często i wymieniane. Minusem był mały
prysznic i badziewna zasłonka prysznicowa-nic nie chroniła, woda była wszędzie!
Ciepła woda na bojler-mogło nie wystarczyć czasami.
Sypialnia osobna, z wygodnym łożem, czysta pościel, toaletka z lustrem, szafa,
stoliki nocne, radio-nie działało. W każdym pokoju własny sejf.
Lobby bardzo ładne, hotel dobrze utrzymany w głównej części, część pokoi
odnowiona, ale bar na plaży już nie…kilka sklepików z pamiątkami, dyskoteka,
Heath-club, namiot animacyjny. W lobby bar, telefon, kantor (czynny godzinę rano
i godzinę wieczorem), Internet, jubiler.
Na ternie też plac zabaw dla dzieci, kort tenisowy-właśnie go remontowano.
Niedaleko basenu możliwość wykupienia quadów.
Plaża czysta, sprzątana regularnie, codziennie czyste ręczniki plażowe. Jest
część z molem dla snurkujacych, rafa jest spora, ale zniszczona, zdeptana,
głównie przez Rosjan… na plaży parasole, wiatrochrony i domki, w których można
się schować. Jest część plaży z dnem kamienistym, ale i z piaszczystym. Obok
plaży szkoła nurkowania, windsurfingu, kitesurfingu, można wykupić wycieczki na
Giftun, masaże (płatne). Obok możliwość przejażdżki na wielbłądzie czy koniu. Na
plaży animacje dla dorosłych -program wisi w lobby. Moim zdaniem trochę słabe,
może dlatego, ze nie było sezonu?? no i po rosyjsku, co mnie dobijało! Jest też
bar-nie korzystałam.
2 baseny-wykąpałam się raz, bo woda była zimna, przy basenie bar-można siedzieć
w wodzie i popijać drinki.
Restauracja bardzo ładna, woda płatna 8LE duża butla (dobra woda), Stella 22 LE-
płatne na rachunki „na pokój” regulowane w recepcji. Jedzenie bardzo dobre, choć
lepsze jadałam w innych hotelach. Na śniadanie omlet stadion, jajka, płatki,
jogurt, mleko, sałatka owocowa, kiełbaski, jakiś ryż czy kasza,k warzywa, bułki,
ser żółty i biały, „mortadela”- czyli ich wędlina, chałwa. Kawę i herbatę
nalewają kelnerzy, uwijają się sprawnie, bardzo miła obsługa, czysto. Jak dla
mnie trochę monotonnie, ale oczywiście można się najeść.
Obiadokolacja- zawsze 2 zupy, pasta stadion, zawsze drób- kurczak, kaczka lub
gołębie, czasem ryba, wołowina, warzywa zapiekane saute, do tego kasze lub
ziemniaki. Jedna część z pieczywem-ale nie za smacznym, poza macą. Druga część z
warzywami pokrojonymi surowymi oraz sosami, trzecia z gotowymi sałatkami.
Czwarta z owcami-słaby wybór- zawsze guawy, ale twarde, figi, pomarańcze-pyszne!
Piąta część ze słodkościami-pyszne! Zdecydowanie wygrywają. Zawsze 2 rodzaje
puddingów, ciasteczka, sezamki, torciki, balkawa. W piątki jedzenie typowo
„egipskie”.
Hotel ma tylko HB, brak All.
Obsługa bardzo miła, uczciwa, nic nie ginie.
Codziennie ok. 22 część animacyjna-występ egipskich zespołów folklorystycznych,
taniec brzucha, dyskoteki, karaoke.
Ogólnie bardzo przyjemnie, my spędziliśmy tam bardzo miło podróż poślubną.
Zdjęcia z linka oddają rzeczywistość
www.rotana.com/aspx/Hotel.aspx?HotelId=21
w razie pytań proszę o maila na gazetowego.
Temat: Strach (przed adopcją) ma wielkie oczy!!!
Dzień dobry Jędrku, Dzień dobry Wszyscy, Jest wiele rzeczy na tym świecie, o których nie mamy pojęcia. Ja nie miałam pojęcia o istocie sieroctwa, sieroctwa społecznego, o chorobie sierocej, o blokadzie psychicznej i emocjonalnej dzieciaków z „placówek”, o tym, o czym piszesz, Jędrku – czyli o świadomości odrzucenia, jaką ma chyba każde adoptowane dziecko, jak również o pragnieniu „wypróbowania” miłości rodziców. Nie wiedząc o tym wszystkim, z pewną „lekkością”, zapałem i podnieceniem zaczęłam myśleć o adopcji. Jak ta myśl uderzyła mnie (a stało się to we śnie), to poczułam się jak mocarz, który udźwignie wiele dla dobra sprawy. Taki był początek. Jestem teraz, jak już wspominałam, po lekturze kilku publikacji, artykułów prasowych, a przede wszystkim Waszych opowieści opartych o własne i bliskich doświadczenia. Teraz jestem na etapie wątpliwości. Nie, nie chodzi o to, że się wystraszyłam OGROMU odpowiedzialności. Moje strachy są takie: 1. OBAWA: czy aby niechcący nie skrzywdzę swojego dziecka, chcąc pomóc innemu, już skrzywdzonemu (synek ma rok i na tym etapie swojego rozwoju, praktycznie jest do mnie przylepiony; bawi się sam, ale tylko gdy siedzę obok; ogląda Teletubisie, ale tylko gdy ogarnia mnie wzrokiem; gdy idę do łazienki, on tupta za mną; gdy robię coś w kuchni, on wisi mi na nodze). Jak tu oswajać poranione dziecko gdy twoje wymaga nieustającej uwagi? NADZIEJA: zanim dojrzejemy do decyzji, zanim dojdzie do ewentualnego przysposobienia, nasz synek będzie już, mam nadzieję, bardziej samodzielny. 2. OBAWA: Ja pracuję i nie mogę zrezygnować z pracy! Okoliczności życiowe nie pozwalają mi nie pracować, choć chciałabym być mamą na pełen etat. Widzę, że nie zanosi się w tym kraju i czasie, aby jakkolwiek ułatwiono mi – matce, bycie matką. To, co mąż wypracuje „na swoim” rozdaje po zuso-sruso-banko-krwiopijcach, tak, że na życie, z jego pracy, prawie nic nie zostaje. To bardzo smutne. Czy fakt, że pracuję, uniemożliwi nam adoptowanie dziecka? (może nikt z tego powodu nas nie zdyskwalifikuje jako rodziców adopcyjnych, ale pełni obaw, sami siebie w tej sytuacji zdyskwalifikujemy...) NADZIEJA: w tę sobotę co prawda nie wygrałam 3 milionów w Dużego Lotka. Ale byłam blisko: trafna cyfra +/- 1. Następnym razem może będzie lepiej... Innego rozwiązania nie widzę, panie Belka! To są moje główne dwie obawy. Inne rzeczy nie mają większego znaczenia. Inne rzeczy, czyli to, o czym przeczytać można chociażby w prasie, czy wysłuchać wśród złotoustych, którzy moszcząc się w wygodnych fotelach swoich własnościowych M-4, wyrzucają prosto z serca płynące ostrzeżenia o zagrożeniu, jakie płynie z przyjęcia pod swój dach takiego nie-wiadomo-czyjego-potomstwa (czyt. k....sko-pijackiego nasienia). Jeśli kieruje nami wyłącznie chęć pomocy dziecku z „placówki”, to czy powinniśmy się wystraszyć tego, że być może w przyszłości będzie ono takie czy inne? Jak zostanie w „placówce” to na pewno będzie w jakiś sposób kalekie. Bo my nie kierujemy się chęcią pozyskania mądrego, pięknego, błyskotliwego syna czy córki, który będzie nam wsparciem na starość. My po prostu chcemy pomóc dziecku. A co z niego wyrośnie? Wierzymy, że, przede wszystkim, szczęśliwy człowiek. A l e m o ż e g ł u p i a j e s t e m? Matylda.
Temat: ZIMA NA BLISKIM WSCHODZIE
8 ZIMA NA BLISKIM WSCHODZIE
21 GRUDNIA - WTOREK - ciąg dalszy
Rozmawiam z Jahją i ma dużą wiedzę nt. obozu, jego mieszkańców, problemów, z
jakimi się borykają itp. Jest zwolennikiem panarabizmu – nie ma według niego
podziału na Palestyńczyków, Syryjczyków, Egipcjan czy Tunezyjczyków – wszyscy
oni są po prostu Arabami. Jest on z wykształcenia księgowym, przez jakiś czas
nauczał ekonomii w szkole, obecnie prowadzi wraz z żoną sklepik z ubraniami.
Mają duży dom – salon, sypialnię dla dzieci, sypialnię dla rodziców, kuchnię,
łazienkę, długi korytarz, duży taras i mały taras, a także sklepik. A do domu
prowadzi kilka wejść – na korytarz, do salonu, do sklepiku i do kuchni. Do
sklepiku można także wejść z wewnątrz, z korytarza. Dom mają urządzony ładnie –
w salonie znajduje się zestaw kanap i foteli, a w innej części materace do
siedzenia po arabsku. Jest tu też nowy komputer, telewizor z video. Kuchnia
jest urządzona w stylu europejskim i jada się tam posiłki przy stole – co jest
rzadkie dla tamtej okolicy. Są ładne meble, kuchenka, mikrofalówka, elektryczny
czajnik, pralka – wszystko to jest takie normalne dla nas, lecz niezwykłe w
obozie dla uchodźców. W sypialni szerokie łoże, szafy, wiszą tam też ich
ślubne, a także późniejsze zdjęcia. W pokoju dziecinnym – oprócz łóżka i szafy
znajduje się także biurko, przy którym dzieci mogą odrabiać lekcje – także
niecodzienny widok w obozie.
Nadszedł już czas, by wracać do Sour, bowiem sklep, w którym zostawiłam plecak,
niedługo zostanie zamknięty. Jahja bardzo mnie namawia, bym pozostała u nich,
ja dochodzę do wniosku, że jest to doskonała szansa na poznanie życia uchodźców
od wewnątrz, więc z chęcią się zgadzam. Wychodzę na główną ulicę obozu, łapię
samochód jadący do Sour (za transport ten płace 1000 LE) i powracam do Sour.
Idę zjeść kanapkę z frytkami, czyli batatos sandwicz, odbieram plecak ze
sklepiku. Łapię transport do obozu – gdy dojeżdżam jest już ciemno. Wysiadam
przed szpitalem i udaję się w stronę domu Jahji mając nadzieję, że odnajdę
drogę. Orientacja przestrzenna mnie jednak nie zawodzi i udaje mi się odnaleźć
drogę do celu.
W domu Jahji spędzamy wieczór oglądając telewizję – serial na temat Arabów w
Andaluzji. Jednak wkrótce gaśnie prąd, więc dalej siedzimy po ciemku. Prądu nie
ma w takim momencie w całym obozie – wychodzę na taras, a wokół mnie wszędzie
ciemność. Żona Jahji mnie rozpieszcza. Przynosi mi różne smakołyki. Jest ona
młodą roześmianą dziewczyną – ma 28 lat. Jest szczęśliwa w życiu, mąż ją bardzo
kocha, ona jego. Oboje rozpieszczają swoje dzieci. Bardzo fajnie mi się z nią
rozmawia, wiele żartuje. Rozmawiamy do późna. Czas iść spać. Ja dostałam pokój
dziecinny, a chłopcy przenieśli się do pokoju rodziców, gdzie śpią na podłodze
na materacach. Poszli już wcześniej spać, bowiem rano wcześnie wstają do
szkoły. Biorę prysznic i kładę się spać. Niestety jest tu dosyć zimno, dom jest
nieogrzewany, więc kładę się spać w ubraniu, w śpiworze i przykrywam się kocem.
Dzień był bardzo długi i pełen wrażeń.
Bejrut – Saida – Sour – Raszidijja – Sour - Raszidijja
Strona 3 z 3 • Zostało znalezionych 154 wypowiedzi • 1, 2, 3